ROZDZIAŁ II – Hanusia
CUD ŻYCIA
W dniu 2. urodzin Karolka zrobiłam test ciążowy. Wynik – 2 kreski. Jestem w
ciąży… Przecież tego chcieliśmy… Tak?! Trochę się przeraziłam. Jak to będzie?
Czy damy sobie radę z dwójką dzieci… Wiedzieliśmy przecież, że z Karolem nie
wszystko jest w porządku, że być może to nie tylko opóźnienie mowy. Pierwsza
noc ze świadomością, że pod moim sercem znów bije maleńkie serduszko była
kluczowa… Uwierzyłam, że damy sobie radę, że wszystko będzie dobrze, że będzie…
Dobrze.
Ciąża przebiegała prawidłowo. Nie brałam żadnych leków, nie chorowałam.
Żadnych problemów z sercem, złych wyników badań. Nic. Poza rwą kulszową,
która dosyć szybko zaczęła mi dokuczać, mogłabym tą ciążę uznać za idealną. W
badaniach USG nie było widać nieprawidłowości. Maleństwo w moim brzuchu rozwijało
się książkowo…
Po pierwszej ciąży, która zakończyła się cięciem cesarskim, teraz marzył mi
się poród siłami natury. Podpisałam stosowny dokument przy przyjęciu do
szpitala. Byłam w 41. tygodniu ciąży i byłam gotowa. 30 godzin próbowałam… Od
lekkich i nieregularnych napinań mięśnia macicy, do bardzo bolesnych i częstych
skurczów. Efektu nie było. Poddałam się. Ze łzami w oczach, zmęczona, po
bezsennej nocy poszłam do koleżanek i poprosiłam o pomoc… Nie dałam rady dłużej
walczyć.
Jak położne wiozły mnie na salę cięć, cała trzęsłam się ze strachu.
Przemknęła mi przez głowę myśl: znów nie dałam rady, znów nie jest tak jak
powinno być, nie tak jak chciałam… Ale w tym momencie chciałam, żeby było już
po wszystkim, chciałam już tulić w ramionach moją córeczkę.
O 17.15 na świat przyszła Hania. Tuż po wyjęciu jej z brzucha zobaczyłam,
że jest różowa i śliczna. Położna zabrała ją z rąk ginekologa i zabrała do
pediatry by ten mógł ją zbadać. Leżąc na stole operacyjnym przechyliłam głowę w
prawą stronę i z odległości kilku metrów obserwowałam jak pediatra nerwowo
ogląda moją córkę z każdej strony. Poczułam ukłucie w sercu… Ale przecież ona
jest różowa i płacze – takie myśli mi krążyły po głowie. Wszystko jest dobrze,
po prostu jest śliczna i się jej przyglądają… Po chwili zawinęli ją w
kocyk. Położna – koleżanka, z którą jeszcze niedawno pracowałam na sali
porodowej – podeszła do mnie. Rozchyliła małej nóżki i zapytała: co się
urodziło? Odpowiedziałam z drżeniem w głosie: dziewczynka… I łzy pociekły mi po
twarzy. Na to ona delikatnie i z maksymalną ostrożnością w głosie: Monia muszę
Ci jeszcze coś pokazać… Serce mi zamarło. Zegar przestał tykać. Wszyscy obecni
na sali operacyjnej przestali oddychać. Ja też. Odchyliła kocyk z lewej strony
i pokazała mi Hani lewą rączkę… Nie była zakończona dłonią, nie miała
paluszków. Tuż za łokciem był tylko kawałek kości przedramienia i nic więcej.
Nie jestem w stanie wyrazić słowami to co wtedy poczułam. To było tak,
jakby cały ciężar świata zwalił mi się na klatkę piersiową… Skinęłam głową.
Anestezjolog pogłaskała mnie po głowie i po ramieniu. Aparatura za mną zaczęła
głośniej i szybciej pikać… Trzęsłam się. Nie mogłam opanować drżenia. Łzy
leciały same, nie byłam w stanie tego kontrolować… A tak bardzo chciałam. Od
razu chciałam być silna. Chciałam pokazać, że mnie to nie boli, że to nic, że
będzie dobrze… Po zakończonej operacji łzy już mi nie leciały. Skończyły się.
Wyczerpały. Zostałam zawieziona na swoją salę. Zapytałam czy przyszedł już mój
mąż, ale nikt go nie widział. Pojawił się po dłuższej chwili. Wszedł na salę, a
zaraz za nim koleżanka przywiozła Hanusię. Była taka piękna…
Położna zapytała, czy chcę, aby mi Małą położyła gołą na mnie, zgodziłam
się oczywiście, tak bardzo mi tego kontaktu brakowało… Przecież jeszcze przed chwilą
była w moim brzuchu, jeszcze niczego nie wiedziałam o niej… A teraz jest obok,
chciałam ją mieć jak najbliżej siebie. Zanim koleżanka rozebrała Hanię zapytała
czy mąż wie. Powiedziałam, że nie wie. Spytała czy chcę mu sama powiedzieć, czy
ona ma pokazać. Odparłam, że ma pokazać… Te sekundy były dla mnie bardzo
stresujące… Namacalnie bolesne. Czułam strach, nie wiedziałam jak Grzesiek
zareaguje, gdy zobaczy rączkę Hani. Teraz wiem, że nie mógł zareagować inaczej,
że przecież nie było o co się bać, ale w tamtej chwili bałam się bardzo.
Byłam przerażona.
Gdy ją zobaczył uśmiechnął się… Z czułością. Taką prawdziwą. Taką jakiej
nie można udawać… Od razu spojrzał na mnie… Pochylił się nade mną i mnie
pocałował w czoło. To co wtedy powiedział zapamiętam do końca życia… Szepnął mi
do ucha: „To nic Kochanie… Nic się nie stało. Będziemy mieli drugą Natalię
Partykę!”.
Chwilę później Hania leżała już przy mojej piersi. Golutka, cudownie ciepła
i pachnąca niepowtarzalnym zapachem noworodka. Przez kilka minut płakała, a
potem się uspokoiła i zasnęła. Leżałyśmy tak wtulone… W mojej głowie nie było
myśli. Nie było żalu, ani pytań… Nie było złości. Było tylko tu i teraz. Ja i
Hania. Taka jaka jest. Cudowna, jedyna i niepowtarzalna.
Pierwszej nocy ładnie spała, budziła się na karmienie i spała dalej.
Podczas jednej z takich drzemek śniła mi się sytuacja z sali operacyjnej.
Widziałam w śnie koleżankę, która mówi do mnie, że musi mi coś pokazać…
Obudziłam się i spojrzałam na moją córkę. Odsunęłam kocyk i sprawdziłam czy to
rzeczywiście tak jest… Czy to prawda…? A może tylko mi się to śniło. Szybko
zobaczyłam, że faktycznie tak jest. Hania nie ma prawie połowy lewej rączki.
Następnego dnia Hania miała badanie USG przezciemieniowe i jamy brzusznej.
Zdarza się, że taką wadą z jaką się urodziła mogą towarzyszyć też inne
wady wewnętrzne… Nigdy w życiu się tak nie bałam. Przez te pół godziny kiedy
zabrali ją na badanie chodziłam w tę i powrotem po korytarzu i się modliłam…
Żeby tylko nic jej nie było, żeby była zdrowa… Badania wyszły prawidłowo. Nic
niepokojącego nie ukazały. Uff… Kamień z serca. Czyli jednak wszystko będzie
dobrze… Jakoś się ułoży.
Hania ma teraz 4,5 miesiąca. Jest nad wyraz pogodną dziewczynką. Rozwija
się prawidłowo. W sprawności nie odstaje od rówieśników. Chodzimy z nią na
rehabilitację. Byliśmy na kontroli u ortopedy i neurologa. Nic
niepokojącego się nie dzieje… Czasem myślę, jak to będzie później…? Czy będzie
jej ciężko? Czy będzie samodzielna? Czy będzie spotykała na swojej drodze
dobrych ludzi? Tego nie wiem. W tym momencie staramy się przekazać jej całą
swoją miłość i czułość… Sprawić, aby nie czuła się inna tylko wyjątkowa i
wspaniała.
Gdy Hania miała 2 dni rozmawiałam przez telefon z koleżanką. Zapytała:
„dwoje niepełnosprawnych dzieci… Jak Ty sobie poradzisz?”… Otóż nie jest lekko,
ale radzę sobie. Dzięki pomocy męża, który kolejny raz nie zawiódł, lecz okazał
się cudownym człowiekiem… Jest dobrze. Musi być.