PER ASPERA AD ASTRA
Jest
wieczór. Siedzę i słucham muzyki, której słuchałam kilkanaście lat temu. Mam
taki album na komputerze… Same hity z lat, gdy z moim mężem się poznaliśmy.
Słucham i myślę o tym co było. Jakie miałam wtedy radości i zmartwienia. Co
zajmowało moje myśli, co było dla mnie najważniejsze, a co nie miało w ogóle
znaczenia. Myślę o tym jak wiele od tamtego czasu się zmieniło. Teksty
niektórych piosenek zmieniły znaczenie. Poszczególne słowa wywołują inne
uczucia.
Mając
naście lat człowiek myśli, że wystarczy mieć plan na życie. Dążyć do swoich
wyznaczonych celów. Gnać do przodu. Ile sił. Czerpać z życia… Ideałem byłoby,
gdyby tak to miało wyglądać również w życiu dorosłym. Niestety zazwyczaj tak
nie jest. Zdarzają się czasem rzeczy, których nie jesteśmy w stanie
przewidzieć, takie które wywracają nasze życie do góry nogami. Dla niektórych
takim momentem jest ślub. Dla mnie było to zdecydowanie urodzenie dzieci. Sam
ślub nie zmienił nic. Moim mężem został człowiek, którego znałam od 16 roku
życia i już w liceum byłam pewna, że to ten „jedyny” (zresztą wtedy też
chciałam brać ślub).
Wszystko
zmieniło się, gdy urodził się Karol. Dotychczas niezależni staliśmy się
odpowiedzialni za tego małego człowieczka. Z czasem gdy zaczęliśmy zauważać, że
nie wszystko jest tak jak być powinno było nam coraz trudniej. Z jednej strony
człowiek pewne rzeczy zauważa, a z drugiej stara się oddalać te myśli i
tłumaczyć to czy tamto zachowanie dziecka jego charakterem czy płcią (przecież
chłopcy później zaczynają mówić). Gdy Karol miał 2 latka wiedziałam już, że
będzie trudno, że będzie trzeba o wszystko walczyć, o każdą umiejętność, o
każde pozytywne zachowanie, o jedzenie… O każdy dzień. Wtedy też dowiedziałam
się, że wkrótce zostaniemy rodzicami po raz drugi. Decyzja o tym, że chcemy
mieć drugie dziecko była jak najbardziej świadoma i zamierzona. Później, gdy
poznaliśmy wyniki diagnozy funkcjonalnej Karolka i na własne oczy, na liczbach
i na opisie ujrzeliśmy jak duży jest problem, był taki moment, że żałowałam, iż
zdecydowaliśmy się na drugie dziecko… Ale to była tylko krótka chwila słabości,
która minęła bezpowrotnie… Brak wiary w siebie i w nas jako rodziców.
Gdy
Hanna przyszła na świat zrozumiałam, że tak miało po prostu być! Takie jest
nasze zadanie. Przyjąć z pokorą to, co dostaliśmy. Dwoje wspaniałych,
wyjątkowych dzieci.
Życie
z dwójką niepełnosprawnych dzieci jest wymagające. Jest zadaniowe. Każdego dnia
masz plan. Harmonogram. Wizyty u terapeutów, rehabilitantów, lekarzy
specjalistów… Karola trzeba uczyć wszystkiego tego, co inne dzieci uczą się
poprzez obserwację rówieśników czy osób dorosłych, z którymi przebywają. Hania
na razie nie wymaga specjalnej pomocy z naszej strony… Ale gdzieś tam w głowie
kłębią się myśli… Jak będzie siadać? Jak raczkować? Czy trzeba jej będzie tego
uczyć? Czy to w ogóle będzie możliwe? Jest taki zamysł Pani rehabilitantki,
żeby, gdy przyjdzie na to czas, nauczyć Hanię pełzać. Sama myśli o tym, że
prawdopodobnie nie będzie jej dane raczkować jest nad wyraz bolesna… To samo
tyczy się Karola. Przez jego problemy np. z komunikacją, uciekają mu okazje do
wspólnej zabawy z dziećmi na podwórku. Jako matce trudno mi patrzeć na bawiące
się dzieci, które denerwują się na mojego syna, ponieważ on nie rozumie ich
zabawy i ją burzy, czy po prostu im przeszkadza… Odciągnięcie go od bawiących
się dzieci jest trudne. Boli. Nie wiem kogo bardziej… Mnie czy jego…? Są rzeczy,
których nie jestem w stanie mu w tym momencie wytłumaczyć. Czy tak będzie
zawsze? Czy może coś się w tej kwestii zmieni na lepsze? Oby nie na gorsze.
Kilka
dni temu podczas ćwiczeń pewien chłopiec zaśmiał się na widok rączki Hani. Była
to pierwsza taka sytuacja, z którą się zetknęłam osobiście, ale ponieważ
chłopiec ten sam był niepełnosprawny to jakoś nie umiałam mieć mu tego za złe.
Pani rehabilitantka wytłumaczyła mu, że nie wolno się śmiać. Spytała go, czy
byłoby mu miło, gdyby ktoś śmiał się z jego nóg? Odparł, że nie i zrobił się
bardzo poważny. Widać było, że jest mu przykro z tego powodu, że tak się
zachował. Czy przy następnej takiej sytuacji będę umiała zareagować
odpowiednio? Nie wiem… Są jeszcze chwile, gdy mówienie głośno o rączce Hani
powoduje, że głos mi się łamie, a z oczu płyną łzy… Koleżanka powiedziała mi
kiedyś, że będzie na pewno wiele takich chwil, gdy będę płakać, gdy poczuję, że
brakuje mi sił. Oby tych chwil było jak najmniej.
Z
moim mężem znamy się od 2004 roku. Od początku w trudnych chwilach towarzyszyła
nam łacińska sentencja „Per aspera ad
astra”, co znaczy „Przez ciernie do gwiazd”… Mamy nawet taki grawer na
obrączkach. Nie wyobrażałam sobie nigdy, że ciernie będą tak duże, a gwiazdy
tak odległe…